niedziela, 12 października 2014

Pierwszy dzień- Clove.



‘’A gdzie kochaś?
Widzę, że chciałaś mu pomóc, tak?
 To słodkie.’’
/Clove do Katniss podczas uczty przy Rogu Obfitości/

   Stałam przed lustrem. Dożynki. Igrzyska. Czym to dla mnie jest? Niezłą zabawą. Z mojego Dystryktu często się zdarza, że trybut wygrywa. Moja siostra zawsze powtarza: ,,Igrzyska dają sławę- jeśli tylko przeżyjesz’’. I chociaż nigdy nie była na Igrzyskach i już nigdy nie będzie wiem, że ma rację. Ja i Cato jako trybuci Dystryktu 2. Założyłam kombinezon.
   Ocena indywidualna. Dostałam 10 punktów. A ta przeklęta 12 dostała ich aż 11!!! Popamięta mnie. Sprawię, że ból, jaki jej zadam będzie ostatnim odczuciem jej życia. Nie mogę zawieść mojego dystryktu. Moja matka zanim wyjechałam powiedziała: ,,Jesteś silna, dzielna i nieprzewidywalna. Dasz sobie radę.’’ Powiedziała to kobieta, która widywała mnie tylko w dni, w których oddawaliśmy cześć Kapitolowi.
-Clove- do mojej sypialni zajrzał Cato.- Już czas.
   Wyszłam z pokoju. Poduszkowiec Kapitolu zabrał mnie na arenę.
Gra się rozpoczęła.
      Jeśli nigdy nie braliście udziału w bitwie przy Rogu Obfitości, nigdy nie zrozumiecie jak to jest, kiedy biegniesz po swoją ulubioną broń. I nagle ktoś próbuje ci odebrać tę broń. Ja wściekłam się. Wyrwałam chyba 10 moje noże i wzięłam jeden z nich. Cięłam jej ciało. Dawało mi to ulgę. Sprawiało, że czułam się dobrze w swojej skórze. Jej ból. Jej przerażone krzyki. Bawiłam się do czasu, w którym poczułam, że jej serce przestaje bić. Wtedy wzięłam się za następną ofiarę. Zabijałam. I czułam się z tym dobrze.
-Clove- Cato wpadł na mnie.- Wszyscy inni już pouciekali. Zostaliśmy tylko ty, ja, Glimmer i Marvel- zrozumiałam, że tylko nasi sojusznicy tu zostali. Ale mimo wszystko mój wzrok dostrzegł cień przy rogu.
-A nie zapomniałeś może o kochasiu z 12?- wskazałam palcem dokładnie w miejsce, z którego po chwili wyłonił się ten chłopak z 12.
-Idealny na przynętę- szepnął mi Cato.
-Dobrze myślisz, ale mam nadzieję, że się nie mylisz, bo mam ochotę dopaść tą dziewuchę- powiedziałam wycierając nóż o kurtkę jakiegoś nie zabranego jeszcze trybuta.
-Ty?- oczy mu pociemniały.- No dobrze. Możesz ją zabić- zgodził się.
-Ty! 12!- zawołała Glimmer. Chłopak podniósł wzrok.- Jaką msz broń?- pokazał nam maczetę. Jeśli umie się nią posługiwać to będziemy mieli kłopoty. Chyba, że to tylko dla przykrywki.
-Przydasz nam się kochasiu- zaśmiał się Cato. 12 jednak nie był zdenerwowany, wystraszony czy coś w tym typie. Patrzył na nas spokojnie.
-Idziesz z nami- powiedziałam.- Albo zginiesz- syknęłam.
-Nie sądzę aby to było konieczne- odezwał się spokojnie. Jego spokojny głos denerwował mnie.
-Idziemy!- zawołał Cato.- Niech pozbędą się ciał- odeszliśmy od rogu dostatecznie daleko aby poduszkowiec mógł zabrać nasze ofiary.
-Dlaczego robi się już ciemno?- zdziwił się Marvel po kilkunastu godzinach marszu.
-Dlatego, że arena jest zaprogramowana przez ludzi idioto- Glimmer nie miała cierpliwości do swojego współtowarzysza.
-Stop- powiedział nagle Cato.- Widzicie?- wskazał jakieś światło.
-Jakaś nieostrożna duszyczka zapaliła ognisko- uśmiechnęłam się pod nosem. Podeszliśmy bliżej. Jakaś dziewczyna siedziała samotnie przy płomieniach.
-Mogę?- zapytała Glimmer. Jej broń to łuk.
-Nie. Jest moja- Cato pobiegł w tamtą stronę, a my wszyscy za nim.- Cicho dziewuszko, bo spłoszysz nam kolację- Cato kucał przed przerażoną dziewczyną zatykając jej usta.
-Dziękujemy, że pomogłaś się nam znaleźć- powiedziałam zadowolona.
-Cato. Pośpiesz się. Wiesz kogo szukamy- Glimmer niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
-Ech. No dobrze- powiedział z westchnieniem.- Nie miej mi tego za złe- uśmiechnął się do dziewczyny szyderczo. Ciął ją. Zaczął od gardła żeby nie mogła krzyczeć, potem ręce, nogi, brzuch. Na jej twarzy malował się ból.
-To koniec….- dała jeszcze radę szepnąć.
-Chodźcie. Już po niej- Cato wstał. Odeszliśmy kawałek.
— Dlaczego jeszcze nie strzelili z armaty?- Zdziwiłam się.
— Właśnie, to dziwne. Powinni to zrobić od razu, nic ich nie
powstrzymuje- wtórowała mi Glimmer.
— Chyba że dziewczyna jeszcze żyje- stwierdził z kpiną Marvel.
— Gdzie tam, zimny trup. Sam ją załatwiłem- Cato był pewien siebie.
— Więc co z tą armatą?- odpowiedziałam mu. Zaczęliśmy się kłócić. I wtedy kochaś odezwał się po raz pierwszy od Rogu Obfitości.
-Tracimy czas! Pójdę ją wykończyć i ruszajmy w drogę.
   Kiedy kochaś wrócił usłyszeliśmy wybuch armaty. Ruszyliśmy dalej. Na poszukiwanie 12.
***
I jak? Może być? Mi się podoba. Ale moja opinia nie za bardzo się tu liczy.
Post dedykuję: Paulli K. która zaproponowała mi właśnie taką miniaturkę.
Gabrysia M.


1 komentarz:

  1. Ekchem!
    Plz nie obraź sie ale mam pare uwag.
    Po pierwsze troszkę ciężko ogarnąć jak napiszesz 10 , 12. Raczej powinno być słownie.
    Po drugie troszkę za mało opisów, ale nie jest źle.
    Ogólnie miniaturka bardzo fajna :D

    OdpowiedzUsuń