niedziela, 9 sierpnia 2015

List 1

Witam wszystkich odbiorców!
Otóż przybywam z informacją, że (co prawda nadal są wakacje) podejmuję już zmiany na tym blogu. W tym roku nieco go rozbudowałam i naprawdę mi się to podobało, ale niestety najbliższy rok będzie dla mnie bardzo pracowity, ponieważ wzięłam na siebie sporo zajęć dodatkowych, a prowadzę jeszcze dwa inne opowiadania, dlatego postanowiłam, że ten blog będzie tak jak na początku tylko o tematyce Potterowskiej.
Mam nadzieję, że nadal będziecie pisać mi swoje pomysły co do postów, które będą się pojawiać, kiedy będę miała wolną chwilę. Jeśli będziecie mieć jakiś pomysł o czym dokładniej mogłabym napisać, nie tylko parring to walcie śmiało, a ja postaram się to uwzględnić.
Wiem, że nie pojawia się tu dużo osób, ale czasem się ktoś przewinie, więc naprawdę zależy mi żebyście się odzywali i wyrażali swoją opinię, bo chcę wiedzieć, co sądzicie o moich czasem nierealnych pomysłach.
Dzięki za uwagę:
Gabrysia M.


sobota, 2 maja 2015

"Gdzie skarb wasz, tam i serce wasze!"- Jilly.



  -Evans! Umówisz się ze mną?!- standardowe pytanie zadawane nawet po kilka razy dziennie. Czy ten bez mózg nauczy się kiedyś, że odpowiedź zawsze będzie brzmiała nie?
-Zapomnij Potter! Prędzej dostanę trolla z eliksirów!- odkrzykuję. To oczywiste, że nie dostanę trolla. W końcu stary Ślimak mnie lubi.

   Stoję przed drzwiami do dormitorium Huncwotów. Nie wierzę, że zniżyłam się do tego stopnia, że muszę prosić JAMESA POTTERA, albo któregoś z jego przyjaciół o pomoc. To wprost niedopuszczalne, ale postanowiłam, że odkryję plan Ślizgonów i to zrobię. Patrzę zdecydowanie na drzwi i pod wpływem odwagi pukam energicznie. Słyszę jak ktoś podnosi się z łóżka jęcząc. Po chwili drzwi otwiera mi Potter. Okulary ma przekrzywione na nosie, włosy rozczochrane bardziej niż zwykle, a co gorsza nie mam ochoty zwymiotować.
-Lilka?- pyta zdziwiony. Ja też się zdumiewam. Chyba po raz pierwszy, od kiedy się poznaliśmy mówi do mnie po imieniu.-Co ty tu…?
-Potrzebuję pomocy- odpowiadam usiłując przełknąć gulę narastającą w gardle.
-O co chodzi?- opiera się o framugę drzwi.
-Nie tutaj- syczę.
-A więc zapraszam- przesuwa się w drzwiach wpuszczając mnie do pokoju. Nie jest zbyt czysty, ale mimo wszystko czystszy niż pokój Petuni, a to jednak coś skoro ona jest dziewczyną.- Chodzi o to, że Ślizgoni coś knują. Muszę wiedzieć, co. Trzeba ich powstrzymać- przedstawiam mu obraz sytuacji.
-Słuchaj Lily, oni już dawno są poza murami zamku- zaskakuje mnie ta odpowiedź. Skąd on to niby wie?
-Skąd ta pewność?- pytam go.
-Usiądź- wskazuje mi łóżko. Obstawiam, że należy do niego. Grzebie chwilę w szafce, a po chwili wyciąga pergamin. Siada bardzo blisko mnie. Przeszywa mnie dreszcz.- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego- stuka czubkiem różdżki o papier. Po chwili pergamin zapełnia się różnymi liniami. Otwiera i przypatruje się temu. Z pewnym opóźnieniem zdaję sobie sprawę, że to mapa Hogwartu, a po niej przemieszczają się punkciki.- Widzisz? Nie ma ich tu- spojrzałam mu przez ramię. Miał rację. Nie było żadnego ze Ślizgonów, których warto byłoby obserwować.- Spokojnie. Prędzej czy później będzie wiadomo, co się dzieje- spojrzał mi w oczy. I wtedy zrobiłam coś czego sama się nie spodziewałam. Zarzuciłam mu ręce na szyję i mocno go objęłam. Zaskoczony przytulił mnie do siebie. Poczułam się tak bezpieczna jak jeszcze nigdy.

   Leżeliśmy trzymając się za ręce i wpatrując się w gwiazdy. To była już któraś nasza randka od kiedy byliśmy parą, ale dzisiaj była niezwykła atmosfera. Kończyła się szkoła. Jeszcze kilka dni i będziemy musieli wyjechać stąd na zawsze.
-O czym myślisz Liluś?- czuję, że przypatruje mi się.
-Za parę dni zacznie się dorosłe życie. Nie wiem jak poradzę sobie w świecie magii, który nie jest Hogwartem- odpowiadam z obawą. Jestem z mugolskiej rodziny. To nie ułatwi mi życia.
-Zawsze będę przy tobie i obiecuję, że będę cię wspierał- przytulam go. Nigdy nie przypuszczałabym, że tak mocno zakocham się w Jamesie Porterze, którego rok temu jeszcze bym uderzyła w twarz, za czułe słówka.

   Wyszliśmy z restauracji i ruszyliśmy do parku na spacer. Miałam wyśmienity humor. Tylko James potrafił sprawić, że tak się czuję. Nagle czuję, że zaczynają spadać na mnie krople deszczu. Nie mija nawet minuta, a zaczyna się ogromna ulewa.
-Jimmy! Uciekajmy stąd!- śmieję się. Jest ciepła wiosna, ale mimo wszystko nie lubię być mokra.
-Uratuję cię moja pani!- bierze mnie na ręce i zaczyna biec, też zaczyna się śmiać. Śmiejemy się coraz głośniej i głośniej, aż w końcu nie wytrzymujemy i musi się zatrzymać. Usiłuję złapać oddech.
   Nagle James klęka przede mną.
-Kocham cię Lily. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?- pyta, patrząc na mnie z nadzieją w oczach. Jestem tak zaskoczona, że nie zauważam wcale tego, że wyciągnął pierścionek.
-Oczywiście!- zakłada mi pierścionek na palec, podnosi się i obejmuje mnie w pasie.

   Zdenerwowana obracam obrączkę na palcu. Jestem żoną Jamesa od pół roku. Co ja zrobię? Muszę mu powiedzieć, że będziemy mieć dziecko. Malutkiego człowieczka, kiedy na świecie grasuje Lord Voldemort. Wzdrygam się. Gdzie on się podziewa? Miał być w domu już godzinę temu.
   Słyszę skrzypienie drzwi wejściowych. Po chwili w kuchni pojawia się mój małżonek.
-Gdzie ty byłeś? Martwiłam się o ciebie- zamiast porządnie go zganić, rzucam mu się na szyję i całuję na powitanie.
-Musiałem coś dokończyć- odpowiada między pocałunkami. Odsuwam się odrobinę od niego, ale nadal się obejmujemy.
-Muszę ci coś powiedzieć- odzywam się poważnym tonem. Patrzy na mnie nic nie rozumiejąc.
-O co chodzi?- w jego głosie czuję niepokój. Zbieram w sobie całą odwagę.
-Jestem w ciąży- mówię oczekując jego reakcji. Chwilę na jego twarzy maluje się zaskoczenie. Znam go na tyle dobrze, że wiem, że właśnie teraz przetrawia i przetwarza tą wiadomość. Nie traw to jednak długo, bo po chwili porywa mnie w szalony taniec radości.
-Będę ojcem!- cieszy się. Zaczynam się śmiać. To idealny facet. Dobrze, że jest mój.

   Słyszę jak ciało Jamesa z głuchym łoskotem opada na ziemię. Z mojej buzi wyrywa się niemy krzyk. Muszę ratować Harry’ego. On musi przeżyć. Wpadam do sypialni i sadzam synka w łóżeczku.
-Harry bardzo cię kochamy... Harry, tak bardzo... Harry, mamusia Cię kocha... Tatuś Cię kocha... Harry, bądź dzielny... Bądź silny- szepczę mu. Po chwili do pomieszczenia wpada rozwścieczony Voldemort.
-Nie Harry, nie Harry, błagam tylko nie Harry- zasłaniam syna swoim ciałem.
-Odsuń się głupia!- wrzeszczy wściekły. Nie ruszam się z miejsca. Wypowiada zaklęcie. Ostatnim, co widzę to przerażająca zieleń. Nie ma już nic.

-Chodź Lily. Harry sobie poradzi. A my będziemy chronić go jak tylko się da- widzę nade mną Jamesa. Wiem, że oboje jesteśmy martwi. Łapię jego rękę, a po chwili oboje odchodzimy w biel.

 ***

Nie wiem, co mnie pokusiło, żeby napisać to w ten sposób, po prostu nie mam bladego pojęcia.
Miniaturka z dedykacją dla: A. ponieważ czekała na ten parring ładne parę miesięcy.

Pojawiła się nowa opcja miniaturek. Zapraszam do zaglądnięcia…
Gabrysia M.
PS: Liczę na komentarze.

poniedziałek, 30 marca 2015

Liebster Blog Award

 Dziękuję za nominacje Koti Uriel z : <KLIK>
1. Edward czy Jacob
Obaj ^^
2. Jak według ciebie powinno zakończyć się przed świtem.
No serio mogłaby chociaż napisać czy wyjechali, czy Jacob wyjechał z nimi itp.
3. Łamanie reguł czy ich przestrzeganie.
To zależy, ale zazwyczaj jestem grzeczną dziewczynką
4. Masz autograf jakieś gwiazdy. Jak go zdobyłaś.
Nie mam żadnego autografu.
5. Masz jakiś paskudny nawyk.
Za często przeklinam.
6. Twoja najlepsza cecha.
Umiem słuchać.
7. Najgorsza wada.
Jestem okropnym leniem.
8. Ulubiony przedmiot.
Historia i j. polski
9. Znienawidzony przedmiot.
To oczywiste, że matma... no może jeszcze chemia.
10. Ukochana rzecz.
Mój telefon (tak, tak jestem uzależniona od telefonu)
11. Znienawidzona rzecz.
Hmmmmmm..... wszystko, co sprzeciwia mi się w danym momencie.

Jako, że jestem leniwa nie nominuję nikogo.

sobota, 28 marca 2015

Glonomóżdżek i Mądralińska- Percabeth



   Był upalny letni dzień. Słońce prażyło z niewyobrażalną mocą tylko lekki wietrzyk powiewający przyjemnie od strony plaży Long Island sprawiał, że dało się znieść upał. Za plażą znajduje się las. A na nim ogromna polana, na której na pierwszy rzut oka nie ma. Jednak jest to niewidoczne tylko dla zwykłych śmiertelników, ponieważ na polanie położony jest Obóz Herosów. Ten obóz mogą zobaczyć tylko herosi, bogowie i te wszystkie inne stworzenia znane z mitologii greckiej i rzymskiej. Przyjrzyjmy się bliżej temu miejscu.

   Annabeth staje w przejściu do greckiego obozu. Wraca tu po raz kolejny. Kolejne wakacje spędzi z przyjaciółmi i ukochanym chłopakiem. Obok niej staje Percy. Łapie dziewczynę za rękę i uśmiecha się.
-Skończyliśmy studia. Mamy dyplomy. Jak myślisz, co teraz?- zapytał patrząc na ukochaną dziewczynę, a zarazem przyjaciółkę.
-Nie wiem. Będziemy szukać pracy- blondynka wzdycha i wchodzi na teren Obozu Herosów. W końcu jest w domu. Spędziła tu tyle lat. Zaraz znowu zobaczy się z przyjaciółmi i przyrodnim rodzeństwem.
-Annabeth!- słyszy wołanie Piper. Po chwili ląduje w ramionach przyjaciółki.- Tak bardzo się za tobą stęskniłam!- Annabeth czuje, że zaczyna jej brakować powietrza.
-Piper….. puść….. mnie- dyszy ciężko. Córka Afrodyty przerywa uścisk i spogląda na przyjaciółkę przepraszająco.
-Opowiadaj! Co u ciebie?- ciągnie córkę Ateny na ławeczkę przy niepalącym się ognisku.- Albo zadam pytanie, które nurtuje mnie najbardziej. Jak tam z tobą i Percym?- Piper McLean jako grupowa domku Afrodyty zadała najważniejsze pytanie.
-A jak miałoby być? Jest dobrze. Jesteśmy razem- wzrusza ramionami Annabeth.
-Annabeth. Ja się pytam o przyszłość- dziewczyna robi ruch ręką jakby chciała pokazać coś, co jest bardzo daleko.
-Nie wiem Piper- blondynka wzdycha.- Tak właściwie to gdzie on się podział? Był zaraz obok mnie- dziewczyna zaczyna się rozglądać w poszukiwaniu swojego chłopaka.
-Oj tam. Gdzieś tu na pewno jest- córka Afrodyty macha lekceważąco ręką. Po chwili przy dziewczynach rzeczywiście pojawia się Percy.
-Tak sobie pomyślałem, że może wybralibyśmy się dzisiaj na randkę?- obejmuje swoją dziewczynę w pasie i przytula do siebie czule.
-Ale gdzie?- pyta Annabeth zdziwiona. Nie byli na randce od…. Bardzo, bardzo dawna.
-To już jest tajemnica- chłopak uśmiecha się w swój denerwujący, a zarazem uroczy sposób.

   -Gdzie idziemy Percy?- wśród ciemności było słychać głos Annabeth. -Najwyraźniej powiedziałeś Piper, bo wiedziała, co na mnie włożyć. Dlaczego ja nie wiem?- narzekała córka Ateny.
-Spokojnie. Idziemy na plażę- wzdycha chłopak. Annabeth nie odpowiada. W sumie podoba jej się ta wyprawa. Ma obok siebie Percy’ego. Spędzą razem wspaniały wieczór. Jeszcze nie wie, co zaplanował, ale i tak wie, że będzie wspaniale.
-Już prawie jesteśmy. Zamknij oczy Ann-  Percy prowadzi dziewczynę ostrożnie po plaży. – Możesz otworzyć oczy.- Annabeth otworzyła oczy, a zaraz potem uśmiechnęła się. Piknik przy świetle księżyca i morzu. Niby banalne, a jednak piękne i romantyczne.
   Usiedli na kocu i rozmawiali, całowali się i śmiali. Było po prostu romantycznie.
-Ann mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę- Percy uśmiechnął się tajemniczo trzymając Annabeth za rękę.
-Przypuszczam, że mam zamknąć oczy- Percy pokiwał głową, że tak. Córka Ateny usiadła wygodniej i zamknęła oczy. Po chwili poczuła, że jej chłopak położył coś na jej ręce. Otworzyła oczy i zauważyła, że na jej dłoni spoczywa małe pudełeczko. Zaglądnęła do środka. Spojrzała na Percy’ego w zdumieniu.
-Przeszliśmy już razem wiele. Chciałbym przeżyć z tobą jeszcze więcej- uśmiechnął się szelmowsko, tak jak tylko on potrafi.
-Oczywiście, że tak- uśmiechnęła się, kiedy syn Posejdona wsunął jej na palec pierścionek.- Kocham cię Glonomóżdżku!- Annabeth rzuciła się w ramiona Percy’ego.
-Ja ciebie też Mądralińska- przytulił ją mocno do siebie i cieszył się, że już nigdy nie będzie musiał jej puścić.
 ***

Nie trzeba mi mówić, że nawaliłam tą miniaturkę. Nie umiem sprawić żeby Percy był taki... no wiecie, wkurzający.
Ale mimo wszystko mam nadzieję, że rozdział się podoba.

Jeśli będzie ktoś dawał propozycje to poproszę na razie z HP, bo stęskniłam się za tamtymi paringami.
Gabrysia M.

środa, 25 lutego 2015

"Muszę udowodnić im, że jestem silniejsza"- Johanna.



"Są chwile, by działać, i takie, 
kiedy należy pogodzić się z tym,
 co przynosi los"
/Paulo Coelho/

   -Przed państwem Johanna Mason! Zwycięzca 71 Igrzysk Głodowych!- słyszę głos Ceasara w oddali. Padam bezwładnie na ziemię. Nie ma już nic. Wszystko jest czarne.

   Siedzę na czymś, co ma imitować tron. Oglądam Igrzyska znowu muszę widzieć okropną rzeźnię, w której uczestniczyłam. W rogu telewizora widzę okienko ze swoją twarzą. Próbują ujawnić moje emocje. Ale ja nie mam zamiaru ich nikomu pokazywać.

   Zabili ich. Zabili wszystkich. Zabrali całą moją rodzinę i zabili ją. Odebrali mi wszystko. Rodzinę, życie, bezsenne noce. Zostałam sama. Muszę z tym żyć. Muszę być twarda i pokazać, że nie robią nic, co mnie rani. Muszę udowodnić im, że jestem silniejsza, że poradzę sobie sama.

   -Nazywam się Finnick- nade mną stoi jakiś facet.
-I, co z tego?- pytam.
-A to Annie- wskazuje na rudą dziewczynę stojącą obok niego. Macha do mnie uśmiechnięta od ucha do ucha. Pamiętam ją. Rok przede mną uczestniczyła w igrzyskach. Trochę wtedy ze
świrowała.
-Fascynujące- syczę nadal patrząc przed siebie.
-Wydaje mi się, że nawet jeśli nasi trybuci są przeciwnikami to my możemy rozmawiać jak normalni, cywilizowani ludzie- Finnik usadza się obok mnie, a Annie siada obok niego.
-Nie widzę powodu- mówię usiłując ignorować natręta.
-Z nami zawsze możesz porozmawiać Joanno- słyszę słodki głosik. W końcu zdziwiona odwracam głowę w ich stronę. To Annie się do mnie odezwała.
-Dzięki za dobre chęci. Będę pamiętać- wstaję i odchodzę od natrętnych rozmówców.

    Nie możliwe! Ćwiczyli tak długo! Byli dobrzy! Zbyt dobrzy! A oboje zginęli przy tym cholernym Rogu Obfitości! Tłumaczyłam im! Wiedzieli, że będzie ciężko! Rozumieli, że mają uciekać z pod Rogu jak najszybciej! A oboje zginęli. Po raz kolejny nie moi trybuci zginęli!

   -Teraz stoimy w przededniu trzeciego Ćwierćwiecza Poskromienia — obwieszcza
prezydent, a chłopczyk w bieli występuje naprzód i wyciąga przed siebie skrzynkę. Snow
unosi wieko i widzimy rzędy pożółkłych, ułożonych pionowo kopert otwiera i odczytuje jej treść- „W siedemdziesiątą piątą rocznicę, dla przypomnienia buntownikom, że nawet najsilniejsi z nich nie mogą pokonać potęgi Kapitolu, trybuci obojga płci zostaną wylosowani z puli dotychczasowych zwycięzców w dystryktach"- moje serce zatrzymuje się na moment. Ja nie mogę wrócić na arenę. Po prostu nie mogę!

   A jednak tam wracam. Będę walczyć o życie z innymi Zwycięzcami, będzie trudniej ich zabić, trudniej pozbyć się starych znajomych. Trudniej nie winić się za stratę sojuszników.

   -Tak, jestem wściekła, bo zrobiono mnie w konia. Po wygraniu Igrzysk miałam żyć w spokoju aż do śmierci. A wy znów chcecie mnie zabić. Wiecie co? PI***OLIĆ TO! PI***OLĘ WSZYSTKICH, KTÓRZY ZA TYM STOJĄ!- mam gdzieś, co mi za to zrobią. I tak najprawdopodobniej nie wróciłabym z tych pieprzonych Igrzysk.

   Przeżyłam. Przeżyłam całe to gówno związane z rebelią. Przeżyłam i istnieję teraz w tworzącym się na nowo państwie.

 ***

Drugi post napisany w jednym dniu…. Szaleję. Liczę na to, że odpowiada wam tak forma miniaturki. Wiem też, że jest nieco chaotyczna, ale niestety dzisiaj tak mam.

 Mam nadzieję, że się podobna i czekam na opinie w komentarzach.

środa, 11 lutego 2015

"Trybuci z Dystryktu 2, którzy mogli wrócić do domu..."- Cato i Clove


Już za niedługo wylądujemy na arenie. Będę musiała walczyć i zabijać z zimną krwią. Akademia mnie do tego szkoliła. Dopiero teraz okaże się na ile mnie stać. Chcę wrócić do domu, ale mimo wszystko jakaś cząstka mnie woli umrzeć tutaj, bo co to za dom bez Cato? Bez człowieka, który mnie bez ustanku wkurzał.
   -Daj mi ten miecz. To broń dla mężczyzn. Ty zajmij się sztyletami dziewuszko- wysoki chłopak wyrwał mi miecz z dłoni i wrócił na swoje miejsce ćwiczeń. Wkurzył mnie tym. Moja matka zawsze mówiła, że mam niepohamowany temperament. Nie potrafię odpuścić. Pod wpływem impulsu chwytam garść sztyletów i rzucam nimi wszystkimi na raz w chłopka. Celowo wszystkie go omijają, ale jeden tani go w rękę. Zaskoczony odwraca się.
-Umiem posługiwać się sztyletami chłopczyku- mówię oschle. Nazywając go chłopczykiem grubo przesadziłam, ponieważ jest znacznie starszy i wyższy niż ja.
   Chłopak patrzył na mnie z zainteresowaniem.
-Jak masz na imię?- zapytał z zaciekawieniem.
-Clove- warknęłam przez zaciśnięte zęby.
-A, więc Clove. Uważaj lepiej na to, co robisz. Chyba nie chcesz za szybko wylądować na arenie- zbliżył się do mnie. Przyglądnął się mojej twarzy, po czym odszedł. Jednak ja potem jeszcze długi czas stałam w osłupieniu rozważając jego słowa.

***
   10- jeszcze chwila i będziemy na się zabijać.
9- muszę bronić Clove.
8- ona musi przeżyć.
7- dwunastka jest niebezpieczna.
6- będę musiał pozbyć się sojuszników.
5- nikt nie ma prawa decydować o jej losie.
4- ostatnie sekundy.
3- walcz tak jak w Akademii.
2- zabijaj z zimną krwią.
1- jeszcze nie…
0- ruszaj, aby mogła wygrać.
   Ściągnąłem bandaż z ręki zranionej przez Clove. Po pranie została już tylko niewielka, ledwo widoczna szrama. Ta dziewczyna jest bardzo odważna, ale też zbyt wybuchowa. Od kilku dni ją obserwowałem i nie widziałem powodu żeby jej nie lubić…. No może pomijając ten mały incydent na początku naszej znajomości.
   Następnego dnia postanowiłem do niej podejść.
-Hej Clove- wołam i gonię dziewczynę. Zatrzymuje się. Doganiam ją i staję obok.
-Jeśli znowu masz zamiar mnie szantażować, to źle trafiłeś. Mam gdzieś twoje groźby- syczy. Patrzę na nią ze zdziwieniem. Nie rozumiem jej słów.- Nie zgrywaj idioty, chociaż nim jesteś. A teraz, jeśli nie masz mi nic do powiedzenia, to pozwól, że już sobie pójdę- odwróciła się na pięcie i zaczęła się oddalać. Znowu do niej podbiegłem.
-Tak właściwie to chciałem zaprosić cię na spacer- odezwałem się pewnie. Clove stanęła jak wryta w ziemię. Wyglądała tak jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. Na pewno się zgodzi. Ona jednak prychnęła i odeszła. Czy ona właśnie mi odmówiła?

***
   Mieliśmy szansę wygrać oboje. Mogliśmy żyć jako dwójka zwycięzców Dystryktu drugiego. Ale pozwoliłem jej samej dopaść dwunastkę i przez to ten cały Tresh ją zabił. Zginęła, a ja jej na to pozwoliłem. Zawaliłem… Cholernie zawaliłem. A ich nadal jest dwójka. Czemu ten piekarczyk rysuje krzyż na moim nadgarstk…. Nie do cholery, nie!!! Strzela, wypuszczam Peetę, a on popycha mnie na zmiechy.
   Rozszarpują moje ciało kawałek po kawałeczku. Czuję ból. Jeden ze miechów ma oczy Clove.
   -Twoje oczy są niezwykle piękne, wiesz?- pytam stając obok niej. Od tamtego incydentu minęło dużo czasu i teraz nawet zaczęliśmy się przyjaźnić.
-Cato, nie podlizuj się- uśmiecha się do mnie.
-Nie podlizuję się. Po prostu jesteś piękna- podchodzę bliżej i całuję. Tyle czasu i nareszcie jest moja.
   Miesiąc później oboje zostajemy wybrani do Igrzysk.
   Dwunastka mnie widzi. Niemo proszę ją, żeby skróciła moje męki. Chcę odejść jak najszybciej. Chcę już być z nią. Strzela.
-Clove- szepcę widząc twarz mojej prawdziwej sojuszniczki.

***
  Hej wam wszystkim!
 Miniaturka się podobała? Mam nadzieję, że tak.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Pamiętacie jak ostatnio pisałam z Absailer? Obiecałam, że napiszę nasz dialog. Dotrzymuję obietnicy:
(to do Śpiącej Królewny w wersji S. Mrożka[pochylona to królewicz])
-Hmmm… Skoro już cię obudziłem to może chodźmy gdzieś?
-Żartujesz! Przecież tu jest tak miło! Co ci się nie podoba?
-Może to, że leżałaś tu przez sto lat!
-Oj tam! Marudzisz!
-Nie chcę mieć takiej żony jak ty!!!
-Zamknij mordę, bo całe królestwo cię słyszy!
-Dobrze, więc odchodzę!
-A idź sobie!
-Idę!

Przypominam o prawach autorskich!!!
Pozdrawiam:
Gabrysia M.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

"Musiał być samotny"- Leo.



     Jej ciało z łoskotem uderzyło o ziemię. Karmelowe loki rozsypały się na wszystkie strony, zasłaniając jej twarz. Czarne oczy utraciły wesołe ogniki, a twarz straciła swój kolor.
     Leo nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie stało. Dopiero, co uratował ją z jej osobistego więzienia- Ogygii, a teraz leży na ziemi bez życia. To okropne. Ludzkie (tytanie) życie jest takie kruche. Gdyby była maszyną mógłby ją spokojnie naprawić, a tak… ona odeszła. Nie pozostało mu już nic, o co mógłby walczyć... Co prawda… Miał przyjaciół, ale Kalipso była dla niego najważniejsza.
     Valdez postanowił wrócić do obozu. A tam odda się cudowności spędzania czasu ze swoimi maszynami, rodzeństwem i przyjaciółmi. Wsiadł na Festusa, zabierając ze sobą ciało Kalipso i wzniósł się cały czas mając w pamięci śmierć ukochanej.

     Było późne popołudnie, kiedy szóstka przyjaciół zobaczyła ogromnego spiżowego smoka. Od razu zrozumieli, że to Leo uratował Kalipso i wraca triumfując. Smok wylądował na brzegu łąki. Leo zsiadł z Festusa, ale musiał wziąć bezwładną Kalipso na ręce. Jason, Piper, Percy, Annabeth, Nico i Will podbiegli do Valdeza.
-Leo! Ty żyjesz!- chciała rzucić mu się na szyję.
-Coś się stało?- zapytał Percy zauważając smutną minę chłopaka. Valdez wskazał na martwe ciało ukochanej dziewczyny, (która ma jakieś tysiące lat- dop. Gabrysi). Will rzucił się na pomoc. Usiłował uratować Kalipso. Nie było wiadomo, co się dzieje.
 - Trzeba ją zanieść do Cherjona- oznajmiła Annabeth, która po wypadku w Tatarze jeszcze bardziej nienawidziła Kalipso, bowiem pamiętała klątwę, z którą musiała się zmierzyć w otchłani wiecznego potępienia potworów i stworów. Przyjaciele szybko zanieśli tytanidę do Wielkiego Domu, gdzie aktualnie przebywał centaur.
   Długo próbowano przywrócić do życia Kalipso. Jednak bez skutku. Kilka dni później odbył się pogrzeb.

    Wiele miesięcy później Leo nadal nie pogodził się ze stratą ukochanej. Jedyną pociechą były jego maszynowe dziewczyny, które tak bardzo przypominały córkę Atlasa. Jednego z wielu ponurych dni w życiu Leo, do obozu przybyła nowa heroska. Byłą niezwykle piękna. Chociaż w wyglądzie niezbyt przypominała Kalipso jednak charakter miała równie wybuchowy i nieprzewidywalny. Valdez od razu postanowił spróbować swoich sił. Była córką Ateny, więc miała na tyle inteligencji, aby nie pakować się w związek z wybuchowym chłopcem Hefajstosa.

Leo czuł się tak jak po śmierci Kalipso. Widocznie tak już miało zostać na zawsze. Musiał być samotny.

***
Hej !!!!
Witam wszystkich!
Dzisiejsza miniaturka jest z udziałem Absailer. Oddaję jej teraz głos:

Ej ale co ja mam pisać? Ej no nie zostawiaj mnie! No weź ;__; Zostawiła mnie ._. Ech… Daję nasz piękny dialog. Albo nie. Bo tak będzie fajniej xD Pewnie Gabi i tak go włoży… --A.
 
Nie, nie włoży, bo zostawiłam w szkole…. (A TO PECH! –A.) Geniusz ze mnie -_- . Ale spokojnie, zamieszczę go przy innej okazji. (COO?! NIEEEE! –A.) Tak, tak… Ja też cię kocham…(JA CIĘ NIE KOCHAM! BO MI ZDJĘCIE ZROBIŁAŚ ;-; --A.) Codzę z tą wariatką do klasy, pojmujecie?! –G.

SAMA JESTEŚ WARIATKĄ! – A.

 No dobrze. Bajka się wam na pewno podobała… Zapraszam na inne moje blogi (zakładka linki) Pierwszy blog potterowski jest Absailer.

Kochamy was:
 Gabrysia M. i Absailer (Angela)

 PS: Od A: Ja was nie znam, ale spoko XD